Koniec I wojny światowej w USA oznaczał równocześnie kolejny spadek popytu na konie rasowe, które nie były już potrzebne na froncie zachodnim. Wówczas handlarz Philip Chappel, który na wojnę wysłał 117 000 koni wymyślił, w jaki sposób można wykorzystać mięso tych zwierząt, którego Amerykanie nie chcieli jeść. Tak postała Ken-L-Ration, pierwsza komercyjna karma dla psów w puszkach. Jej sukces doprowadził do prawdopodobnie pierwszej na kontynencie amerykańskim bezpośredniej akcji w obronie zwierząt. Górnik Frank Litts dwukrotnie próbował wysadzić ubojnię koni w Rockford w stanie Illinois.
Właściciele zwierząt domowych byli tak entuzjastycznie nastawieni do nowej karmy, że Chappel nie był w stanie nadążyć za popytem. Wtedy rzeźnik opracował narodowy plan uboju koni na mięso. Do reklam swojego produktu przekonał trenera hollywoodzkich psów, w tym sławnego Rin Tin Tina. Kiedy trener nie chciał się zgodzić, by psia gwiazda zjadła mięso z puszki – Chappel otworzył puszkę i sam zaczął je jeść. To przekonało trenera i od tego czasu Rin Tin Tin pojawiał się w reklamach Ken-L-Ration. Firma szybko zyskała cztery miliony psich klientów, a karmę sprzedawano za pośrednictwem 150 000 sklepów w całym kraju. Wkrótce zakład w Rockford zajmował 23 akry, zatrudniał 600 mężczyzn, osiągał zysk w wysokości 500 000$ rocznie i wkrótce ogołocił Środkowy Zachód USA z niemal każdego żyjącego konia. Jednak wciąż na Południowym Zachodzie żyło około 200 000 dzikich mustangów, a w Nevadzie było więcej dzikich koni niż obywateli. Po I wojnie światowej stada dzikich koni ponownie się powiększyły, gdy konie hodowlane, zastąpione traktorami, pozostawiono same dla siebie. Do 1925 roku na terenie USA było około miliona mustangów.
Tymczasem amerykańskiego społeczeństwa nie obchodziły dzikie konie i ich los. W latach 20’ XX wieku społeczeństwo było bardziej zajęte charlestonem, niż etyką środowiskową. Tym bardziej, że dzikie konie o wartości 2 mln USD zjadały tyle samo trawy, co cenne bydło o wartości 50 USD. W tej sytuacji szybko zaczęło dochodzić do dramatów. Na przybrzeżnych wyspach Południowej Karoliny wybito niemal wszystkie dzikie stada, psy zaganiały mustangi w Arkansas, rolnicy zabijali masowo dzikie konie w Kansas, a pewien człowiek za pomocą samolotu spędził w jedno miejsce i zabił 10 000 koni w stanie Oregon.
Chappel na początku kupował od państwa mustangi po 3 dolary za sztukę, ale gdy ich liczba drastycznie spadła i dzikie konie na terenie USA znalazły się na granicy wyginięcia – postanowił przenieść nacisk z wyłapywania dzikich koni na hodowlę koni na mięso. Zaczął od przejęcia kontroli nad 1,6 milionem akrów ziemi w Montanie i Wyoming, określanym jako serce najczystszych terenów Ameryki.
Aby wykarmić rzeszę psów domowych, potrzebny był stały napływ końskiego mięsa do fabryk. A że konie były uważane za żywe trupy już na etapie transportu do ubojni – często były okrutnie traktowane przez pracowników kolei obsługujących transporty. Wysyłki żywych zwierząt były oznaczane i opłacane jako „karmę”, a urzędnicy kolejowi nie byli prawnie zobowiązani do zapewnienia humanitarnego traktowania takich ładunków. System ten, choć opłacalny, miał swoich krytyków. Jeden z nich przypuścił atak na fabrykę Chappela jesienią 1925 roku. 25 października w zakładzie pakowania mięsa wybuchł pożar. W następnych tygodniach – kolejne trzy. Każde kolejne podpalenie prowadziło do wprowadzenia kolejnych zabezpieczeń – wzniesienia ogrodzenia, zatrudnienia uzbrojonych strażników i zaoferowania nagrody za wskazanie sprawcy.
Któregoś dnia lekarz z miejscowego szpitala, doktor Gunderson otrzymał list, dający pewne poszlaki na temat podpaleń. Jego autor, podpisujący się „Przyjaciel” pisał: „Czy widziałeś, co dzieje się z końmi wysyłanymi do Chappels? Codziennie do Rockford wjeżdża dziesięć wagonów pełnych koni. Niektóre leżą, a reszta koni je depcze. Krew płynie im z szyi i głowy. W wagonach nie ma jedzenia i picia. Konie są tak oszalałe z głodu, że obgryzają sobie nawzajem ogony. W tym mieście musi być wystarczająco dużo dobrych ludzi, aby to zatrzymać. Nie myślcie, że jestem wariatem, jestem tylko miłośnikiem koni”.
Ciąg dalszy tej historii w naszym kolejnym tekście!