104 polskie organizacje ochrony zwierząt zaangażowane w akcję. Setki napisanych w tej sprawie pism i ponad 1000 stron dokumentacji sądowej. A mimo to konie na trasie do Morskiego Oka pracują, jak pracowały. Wytrzymują średnio zaledwie 20 miesięcy – mimo to od kilkunastu lat żaden z urzędników nie zdecydował się stanąć po ich stronie.
Co możesz zrobić, by pomóc Fundacji Viva! w walce o konie z Morskiego Oka? Nie jedź wozami! Spacer do Morskiego Oka zajmuje 2h 20 minut. Trasa jest szeroka i gładka, więc można się nią wybrać w góry nawet z dzieckiem w wózku. Jeśli idziesz do Morskiego Oka – rób zdjęcia koni i dokumentuj przejazd wozów/sań na filmach. Wysyłaj je mailem na adres mok@viva.org.pl. Podpisz petycję o zatrzymanie transportu konnego do Morskiego Oka: PETYCJA. Opowiedz rodzinie i znajomym o sytuacji koni – dzięki temu kolejne osoby nie wsiądą na wozy.
Kuban pracował w Morskim Oku od 2013 roku. Został wycofany z pracy po 2 latach, ponieważ „utykał na nogę”. Hortex miał 7 lat i zaczynał pracę razem z Kubanem. W 2015 roku nagle okazało się, że „gdy padał deszcz, to bał się peleryn i parasoli”. Wycofano go z pracy. Lacky pracował na trasie od 2012 roku. Teraz miałby 8 lat. Nie żyje – w ubiegłym został „skierowany do UBÓJU ze względów medycznych”. W rzeźni ubito też Azyla, Fidela, Burego, Rora, Eseja, Sudana czy Karego. 7-letni Jukon umarł na trasie, podobnie jak 6-letni Jordek. A to tylko niektóre historie. Historie zwierząt, pracujących w parku narodowym dla uciechy turystów i zysków właścicieli.
W 2014 roku konie wycofywane z trasy do Morskiego Oka pracowały na niej średnio 19,9 miesiąca. W 2012 te, które trafiały do rzeźni pracowały tam zaledwie 11 miesięcy. Działalność gospodarczą na trasie prowadzi około 60 furmanów, dla których pracuje 300 koni. Ze statystyk wynika, że wszystkie są wymieniane średnio co 5 lat. Para zwierząt ciągnie wóz z 12-ma pasażerami i woźnicą do Polany Włosienica. Dodatkowo na wóz można zabrać pięcioro dzieci i nieograniczoną ilość bagaży. Każda osoba za kurs do góry płaci od 40 zł poza sezonem do nawet 50 zł w sezonie. Koszt powrotu to 35-40 zł od osoby. Konie do góry jadą około godziny (jeśli przestrzegane są zakazy poruszania się kłusem na dwóch długich i stromych odcinkach) i około 35 minut w dół – na całym odcinku biegną kłusem. Furmani nieustannie powtarzają, że taki transport to lokalna tradycja. I do upadłego (konia) walczą o zachowanie status quo.
Nic dziwnego. Przecież trasa do Morskiego Oka to najliczniej odwiedzany szlak w polskich Tatrach. w 2014 roku bilety wstępu kupiło tu prawie 730 000 turystów (źródło: TPN). Najwięcej jest ich w szczycie sezonu – w sierpniu każdego dnia trasę pokonuje nawet kilkanaście tysięcy osób. Znaczna część – wozami konnymi, do których zarówno w upalne, jak i deszczowe dni, ustawiają się kilkusetmetrowe kolejki. Do tatrzańskich legend przejdzie zapewne sytuacja, w której podczas Świąt Bożego Narodzenia 2015 roku na górnym parkingu utknęło po zmroku ponad 100 turystów, którzy czekali na wozy, by wygodnie zjechać na dół.
Tymczasem trasa do Morskiego Oka składa się z dwóch odcinków: 7,7 km asfaltowej drogi od parkingu na Palenicy Białczańskiej do Polany Włosienica, oraz 1,5 km odcinka szerokiego górskiego szlaku z Włosienicy do Morskiego Oka. Konie, a i owszem, odegrały niebagatelną rolę przy budowie schroniska nad tym najbardziej znanym górskim jeziorem w Polsce. Po utwardzeniu drogi szybko zaczęły być wypierane przez… samochody. Jeśli jednak pracowały na trasie – ciągnęły małą, lekką dorożkę, przeznaczoną dla 2 pasażerów i woźnicy.
Już w latach dwudziestych turyści docierali do samego Morskiego Oka samochodami. W dwudziestoleciu międzywojennym uruchomiono też regularną komunikację zbiorową – w archiwach państwowych można odnaleźć liczne fotografie niewielkich spalinowych „autobusów” turystycznych z tego okresu. Po II Wojnie Światowej ruch samochodowy do Morskiego Oka odbywał się do samego schroniska – można się tam było dostać zarówno prywatnym samochodem, jak i autobusem PKS. W latach 70’ XX wieku zorganizowano parking na Włosienicy i zakazano ruchu na ostatnim odcinku szlaku. Tradycyjną formę transportu samochodowego do Morskiego Oka zmieniło oberwanie się dużej części drogi tuż przed Wodogrzmotami Mickiewicza w 1988 roku. Dyrekcja TPN wykorzystała to jako pretekst do zamknięcia całej drogi dla pojazdów mechanicznych. W 1989 roku, po kilkudziesięciu latach przerwy, na trasie pojawiły się dwie dorożki. Przez kolejne lata dorożki „puchły”, wydłużały się i zamiast 2-4 pasażerów – zaczęły zabierać nawet 30 osób.
Co niezwykle istotne – turyści podążający do Morskiego Oka nie dostają żadnej alternatywy. Na trasie tej nie ma innego transportu zorganizowanego, więc pozostaje wybór miedzy spacerem, a jazdą wielkim konnym wozem. Podkreślić należy, że na innym odcinku tej samej drogi publicznej: pomiędzy Łysą Polaną a Polaną Palenica Białczańska transport zbiorowy nie jest w żaden sposób ograniczony i może go świadczyć każdy przedsiębiorca, posiadający odpowiednie uprawnienia – bez względu na rodzaj pojazdu, jakim są te usługi świadczone. Stąd też na odcinku drogi wolnym od ograniczeń konkurencji usługi transportu zbiorowego świadczą różne podmioty gospodarcze: zarówno busami, autobusami, jak również taksówkami. Dzięki temu trasę z Zakopanego na Palenicę Białczańską o długości około 22 km pasażerowie mogą pokonać nawet za około 10 zł. Tymczasem za transport konny na drugim odcinku tej samej drogi publicznej, na której ogranicza się konkurencję, o długości 7,7 km jedna osoba musi zapłacić nawet 50 zł. Należy podkreślić, że na odcinku drogi powiatowej Palenica Białczańska-Włosienica usługi transportowe świadczą tylko przedsiębiorcy przewożący pasażerów wozami konnymi, wybierani w niejasny sposób, z pominięciem przetargu, na mocy porozumień pomiędzy Tatrzańskim Parkiem Narodowym, Starostwem Powiatowym w Zakopanem i Urzędem Gminy Bukowina Tatrzańska.
Najgorzej jest w przypadku niepełnosprawnych. Od lat istnienie transportu konnego motywuje się właśnie świadczeniem usług dla osób niepełnosprawnych. Tymczasem wozy konne nie są przystosowane do ich przewozu. A Tatrzański Park Narodowy, łamiąc Konstytucję i orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, limituje wydawanie wjazdówek dla osób niepełnosprawnych do 1 dziennie, z wyłączeniem weekendów. Kilkanaście lat temu zakazano też wjazdu na trasę rowerami, a decyzję tę motywowano zagrożeniem (sic!), jakie powodują one dla turystów pieszych, likwidując tym samy ostatnią alternatywę dla wozów. Tymczasem zdaniem urzędników pędzące około 20 km/h w dół konie z ponad dwutonowym wozem o 20-metrowym odcinku hamowania takiego zagrożenia nie stwarzają.
Polskie organizacje, działające statutowo na rzecz zwierząt, od wielu lat walczą o likwidację transportu konnego do Morskiego Oka. Sprawę zaczęli nagłaśniać przewodnicy tatrzańscy, którzy transport konny oglądali każdego dnia, prowadząc turystów w Tatry. W 2003 roku Jan Gąsienica Roj pisał: „Zwracam się głównie do dyrektora TPN i tych, którzy wydają zezwolenia i licencje wozakom. Na Palenicy Białczańskiej od wielu lat konie padają ze zmęczenia na drodze. (…) Jest to chyba jedyny park narodowy na świecie, gdzie zwierzęta są zamęczane pracą na śmierć”. Lokalna prasa donosiła wtedy, że jedna z turystek była świadkiem śmierci konia na trasie. Wcześniej organizacje ochrony zwierząt i turyści informowali, że wozacy jednorazowo zabierają na wozy 25, a nawet 35 osób! Jednak apele, kierowane do Tatrzańskiego Parku Narodowego, nie przynosiły żadnego skutku.
W 2009 roku na Włosienicy na oczach turystów umierał 6-letni koń Jordek. Wcześniej wywiózł turystów w góry prawie 8-kilometrową trasą o przewyższeniu 300 metrów. Jeden z piechurów, podążających do Morskiego Oka sytuację nagrał, a film opublikował w internecie. Rozpętała się burza, ale koniec końców konie na trasie pozostały. Jedynym ustępstwem było zorganizowanie przez TPN komisyjnych badań weterynaryjnych koni, które miały weryfikować stan zdrowia zwierząt przed sezonem letnim. W związku z tym organizacje ochrony zwierząt zaczęły skrupulatnie monitorować sytuację na drodze do Morskiego Oka.
Z analizy danych Polskiego Związku Hodowców Koni wynika, że od stycznia 2012 do połowy czerwca 2013 do rzeźni trafiły 44 konie pracujące w tym miejscu, w tym zwierzęta 4 i 5-letnie, czasami po zaledwie kilku miesiącach pracy na trasie. W tym okresie 3 konie padły, w tym dwa w sierpniu, czyli w szczycie sezonu. To oznacza, że w okresie 18 miesięcy straciło życie 20% zwierząt pracujących na drodze do morskiego Oka, czyli co piąty koń. Średni czas pracy koni zabitych w rzeźni wynosił 10,8 miesiąca. W 2014 roku średni czas pracy zwierząt wycofywanych z trasy skrócił się z 28 miesięcy (w 2013 roku) do zaledwie 19,9 miesiąca.
Od początku wszyscy miłośnicy zwierząt zwracali uwagę, że konie w tym miejscu ciągną zbyt duży ładunek. Jan Gąsienica Roj już w 2003 roku sugerował skrócenie wozów o metr i zmniejszenie ilości pasażerów. Jednak pierwsze ekspertyzy hipologiczne nie potwierdzały tej tezy. Hipolog dr Maciej Jackowski obliczył, że konie na tej trasie bez przeciążenia mogą ciągnąć nawet 22 osoby! Jego późniejsze opinie również podkreślały, że koniom pracującym na tej trasie nie dzieje się krzywda. Okazało się, że opinie te obarczone są bardzo poważnymi błędami obliczeniowymi. Organizacje ochrony zwierząt informowały o tym dyrekcję Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale urzędnicy nigdy nie zdecydowali się sprawdzić tych informacji.
Z tego powodu Fundacja Viva w 2013 roku postanowiła powierzyć obliczenie obciążenia koni specjaliście z dziedziny mechaniki. Dr Władysław Pewca dwukrotnie wykonał obliczenia – w obu przypadkach wynikało z nich, że konie ciągną zbyt duży ładunek. Na najbardziej stromych odcinkach trasy pracują na poziomie 300% normalnej siły uciągu. Również opracowanie hipologa z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, dr hab. Ryszarda Kolstrunga, wskazywało na przeciążenia. To po jego publikacji TPN w 2014 roku zmniejszył ilość osób na wozie do 12 turystów i furmana. Dr Kolstrung pisał wówczas: „Siła konieczna do ciągnięcia pod górę pojazdu znacząco przekracza przedział siły normalnej dla analizowanej pary koni. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie dopuszczalnej liczby pasażerów do 12”. Nowy regulamin przewozów TPN dopuszczał jednak również dodatkowy przewóz pięciorga dzieci, czyli powiedzmy – 100 kg, oraz nieograniczonej ilości bagaży.
Niestety – wyniki ekspertyz Pewcy i Kolstrunga były zaniżone, ponieważ wozacy twierdzili, że wozy ważą zaledwie 540 kg. Dopiero w październiku 2014 roku, po licznych monitach ze strony organizacji pozarządowych, 3 przykładowe wozy udało się zważyć na homologowanej wadze towarowej. Najcięższy ze zważonych pojazdów ważył 798 kg, czyli o ponad 250 kg więcej, niż deklarowana przez wozaków waga. Można było zatem wnioskować, że zgodnie z założeniami dr. hab. Ryszarda Kolstrunga z 2013 roku przeciążenia koni wciąż występują i należy ponownie odciążyć wozy, by konie pracowały na trasie w warunkach zgodnych z ustawą o ochronie zwierząt. Organizacje ochrony zwierząt podkreślają, że aby konie pracowały w warunkach uciągu na poziomie siły normalnej należy zdjąć z wozu nawet około TONĘ ładunku, czyli 10 pasażerów.
Tego samego dnia, którego ważono wozy, wykonano też pomiary realnych sił, działających na wozy. Badająca je firma Eldex zaznaczyła jednak, że ze względu na trudności w podłączeniu czujnika pomiar obarczony był 30% błędem. Już kilka dni po badaniu Viva! i Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami alarmowały, że pomiar ten obarczony jest grubym błędem i nie może być brany pod uwagę przy wykonywaniu kolejnych ekspertyz. Tatrzański Park Narodowy nie odniósł się jednak w żaden sposób to tych informacji i przekazał wyniki badania hipologowi Ryszardowi Kolstrungowi w celu sporządzenia kolejnej ekspertyzy w sprawie pracy koni.
Jednocześnie Beata Czerska, prezes TTOnZ i mgr. inż. elektryk o specjalności automatyka i metrologia, dokonała obliczeń wg. schematu wcześniejszych, zaakceptowanych przez TPN ekspertyz, biorąc pod uwagę poprawną wagę wozu i wagę pasażerów, również sprawdzoną w dniu pomiarów. Okazało się, że zwierzęta ciągną na górę ładunek cięższy od ich sił normalnych o prawie tonę.
– To dla nas ostateczny dowód na nieprawidłowości w organizacji tego transportu, który musi przyjąć nie tylko prokuratura, ale także starosta tatrzański – mówił wówczas Cezary Wyszyński, prezes Fundacji Viva! – Nie spodziewaliśmy się, że przeciążenia są aż tak duże. Ale to tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, ile naprawdę ważą te wozy i ile ważą ich pasażerowie – podsumowywał. Fundacja Viva! wezwała wówczas starostę tatrzańskiego do wydania zakazu wjazdu wozów konnych na trasę do Morskiego Oka. Do wezwania dołączyła ekspertyzy i wyniki pomiarów. Do dziś nie otrzymała odpowiedzi.
Stało się tak przypuszczalnie dlatego, że hipolog Ryszard Kolstrung dokonał kolejnych obliczeń na podstawie wadliwego badania oporów toczenia wozu, obarczonego 30% błędem. Z jego nowej opinii wynikało, że konie nie pracują ponad siły, co stało w jawnej sprzeczności z poprzednim opracowaniem naukowca. Ten bowiem najpierw stwierdził przeciążenia i na tej podstawie odciążono wozy o 2 osoby, a w kolejnym roku, kiedy okazało się, że wozy i pasażerowie są ciężsi nawet o kilkaset kilogramów – uznał w sposób pozbawiony logiki, że dobrostan zwierząt jest zachowany.
Jeszcze gorzej jest zimą, kiedy konie ciągną sanie odcinkami po gołym asfalcie. – Chcieliśmy przeliczyć przeciążenia, jakim poddawane są zimą konie, ale w żadnej książce nie znaleźliśmy współczynniku tarcia sań o asfalt – mówi Cezary Wyszyński z Vivy! – Po prostu nikt przed polskimi wozakami nie wpadł na to, żeby jeździć saniami po gołym asfalcie – dodaje oburzony. W tym roku, w lutym, działacze aż dwa razy otrzymali informacje, że konie ciągnęły sanie po asfalcie. Tatrzański Park Narodowy na monity w tej sprawie odpowiedział, że jednego dnia kazał uzupełniać śnieg na drodze tym zebranym z pobocza, a kiedy okazało się to nieefektywne – nakazał wymianę wozów na sanie. Nie wyciągnięto żadnych konsekwencji – ani w stosunku do furmanów, ani pracowników Straży Parku, którzy kazali uzupełniać śnieg, zamiast podjąć zdecydowane działania w kierunku ochrony koni. A to wszystko w sercu Tatr, na drodze do jednego z najpiękniejszych jezior na świecie.
Wszystkie opinie, dotyczące pracy koni z Morskiego Oka, zweryfikował na początku 2015 roku na prośbę dziennikarki TVP Kraków, Magdaleny Hejdy, prodziekan Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, dr hab. Grzegorz Cieplok. Zadaniem prodziekana było sprawdzenie poprawności wyliczeń i założeń ekspertyz. Potwierdziło się, że wiele z nich jest obarczonych błędami wynikającymi ze złych obliczeń sił uciągu lub błędnych założeń metodologicznych, co przez długi czas podkreślali działacze prozwierzęcy. Pozostaje wrażenie, że czegokolwiek by nie mówili – traktuje się te słowa jak histerię i z założenia odrzuca wszystko, powołując się na brak stopni naukowych i wykształcenia hipologicznego. Tymczasem okazuje się, że ci „histerycy” mają większą wiedzę na temat mechaniki i umieją poprawnie wyliczać obciążenia koni, w przeciwieństwie do utytułowanych hipologów. – Dobrze, że niezależny ekspert w końcu udowodnił to, co mówiliśmy przez wiele lat – mówi Cezary Wyszyński – Niestety cenę za te błędy zapłaciły konie, które przez wiele lat ciągnęły wozy ze zbyt dużą ilością pasażerów – podkreśla.
– Prace doktora Macieja Jackowskiego zawierają błędy – tłumaczył prodziekan AHG Grzegorz Cieplok podczas debaty na temat przyszłości transportu konnego do Morskiego Oka, jaka odbyła się w Krakowie – Powiedziałbym nawet, że kardynalne –dodawał. Hipolog Maciej Jackowski w jednej ze swoich najwcześniejszych opinii obliczył, że na wozie mogą jechać 22 osoby. Z poprawionych obliczeń (przy założeniach o wadze pasażerów i wozu z tamtego czasu) wynika, że na wozie mogłoby jechać zaledwie 10 osób. Prodziekan AGH podkreślał, że wyliczenia Jackowskiego obejmują sam wóz z pasażerami, bez uwzględnienia siły samoprzenoszenia koni, czyli wysiłku, jaki konie muszą dodatkowo wydatkować, by same dojść do Morskiego Oka.
Prodziekan AGH potwierdził też to, co organizacje podkreślały od 2014 roku – dr hab. Ryszard Kolstrung posłużył się w ówczesnej opinii pomiarem obarczonym tak zwanym grubym błędem, sięgającym 30%. Grzegorz Cieplok podkreślał, że badanie to dało wyniki kompletnie nierealne. – Tam była zła technika pomiarowa – tłumaczył – Taki pomiar poprawnie wykonany powinien dać błąd rzędu ułamka procenta. Ja bym tego jako materiału badawczego nie przyjął, a obliczenia oparte na tym pomiarze trzeba odrzucić – podkreślał ekspert Akademii Górniczo-Hutniczej. Tymczasem hipolog bezkrytycznie zastosował te wyniki do napisania opinii, w której udowadnia, że konie z Morskiego Oka pracują w warunkach zachowania dobrostanu. Warto podkreślić, że od pierwszych pism organizacji ochrony zwierząt w sprawie tych błędów minęło prawie 1,5 roku, a konie wciąż pracują na podstawie norm określonych wadliwą ekspertyzą.
W związku z weryfikacją opinii na temat pracy koni przez prodziekana AGH Fundacja Viva wystąpiła do TPN o usunięcie ze strony internetowej Tatrzańskiego Parku Narodowego wadliwych ekspertyz i umieszczenie informacji, że przez wiele lat transport konny do Morskiego Oka i regulamin go dopuszczający odbywał się na podstawie wadliwych ekspertyz. W pisemnej odpowiedzi dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego, Szymona Ziobrowskiego czytamy: „Niestety nie widzimy podstaw, aby uwzględnić żądania”.
Tatrzański Park Narodowy powołuje się w tym piśmie również na badania weterynaryjne, które rzekomo miały nie stwierdzić przeciążania zwierząt. Tymczasem lekarze weterynarii, badający komisyjnie konie przed sezonem letnim, nigdy nie zajmowali się tematem przeciążeń, a jedynie ograniczali się do badania wysiłkowego i spoczynkowego tętna i oddechów koni. Zresztą Fundacja Viva! miała wiele zastrzeżeń również co do miarodajności tych ograniczonych zakresowo badań – w 2015 roku wiele pomiarów wysiłkowych wykonano nawet po 20 minutach od wjechania koni na górę. Tymczasem takie badanie powinno się wykonywać niezwłocznie po wysiłku. W ten sposób statystyki, dotyczące zdrowia zwierząt, mogą być w znaczny sposób zaburzone.
W raportach z badań nigdy też nie napisano, że do przeciążeń nie dochodzi. Zresztą sami lekarze weterynarii badający konie wielokrotnie podkreślali, że metodologia tych badań nie jest wystarczająca do stwierdzenia wpływu pracy na zdrowie zwierząt. Lekarz weterynarii Paweł Golonka w 2014 roku w raporcie z badań podkreślał wręcz, że badania wykonywane w ramach komisji nie są wystarczające nawet do oceny stanu zdrowia koni „tu i teraz”: „konie nie są badane w kłusie, w związku z tym nie można wyciągać bez badania indywidualnego żadnych wniosków, co do możliwości pracy”.
Fundacja Viva! w 2015 roku zaproponowała w związku z tym nowy plan badań, który zakładał badanie koni w kłusie i wykonywanie prób zginania. Fundacja postulowała przede wszystkim badanie koni wyprzężonych z wozu, co pozwoliłoby ocenić stan układu ruchu. Niestety – do dziś Tatrzański Park Narodowy w żaden sposób nie odniósł się do wniosku Fundacji. Dzięki uporowi organizacji wykonano jednak podstawowe badania ortopedyczne, które we wcześniejszych latach były pomijane. Zgodnie z raportem lekarza weterynarii Ludmiły Strypikowskiej w 2015 roku przebadano w dwóch turach 294 konie. Stan zaledwie 173 koni nie budził zastrzeżeń. Koni ze zmianami w aparacie ruchu było 49, z innymi zmianami – 62. Doktor Strypikowska w raporcie podkreśla, że do oceny wpływu pracy na zdrowie koni wskazane byłoby wykonywanie badań nie tylko przed sezonem, ale również po jego zakończeniu.
Z tego powodu Fundacja Viva! zawnioskowała o przebadanie koni, u których stwierdzono zmiany w układzie ruchu, w dodatkowym terminie badań w listopadzie 2015 roku. Niestety takiej zgody nie wyrazili wszyscy członkowie komisji dopuszczającej konie do pracy. Komisja, zgodnie z regulaminem, składa się z 3 członków. Jednym jest lekarz weterynarii wyznaczony przez organizacje ochrony zwierząt i przez nie opłacanym. Drugim – lekarz weterynarii opłacany przez furmanów. Trzecim – niezależny hipolog, wyznaczony przez Tatrzański Park Narodowy. Hipologiem tym był w 2015 roku dr hab. Ryszard Kolstrung, autor opinii podkreślającej dobrostan zwierząt, opartej na błędnym pomiarze.
O jego „bezstronności” z pewnością świadczy fakt, że w prasie branżowej opublikował tekst o rzekomym dobrostanie koni z Morskiego Oka, opatrzony informacją: „Sfinansowane z Funduszu Promocji Mięsa Końskiego”. Kolstrung sugerował w nim finansowy interes osób walczących o konie: „Nagłaśnianie w sposób nieobiektywny przykrych wypadków dotyczących koni, „uczłowieczanie” koni i apele do „dobrych serc” postronnych osób, często niemających pojęcia o prawdziwej sytuacji, nieuprawnione szermowanie hasłami o „znęcaniu się” prowadzą do niekompetentnych komentarzy na forach internetowych. Ma to zapewne na celu także uzyskanie większych datków na różne fundacje prozwierzęce”.
Co więcej – już we wstępie tegoż tekstu wyraźnie opowiedział się po jednej ze stron tego konfliktu: „Jak ciężko pracują konie na trasie do Morskiego Oka? Odpowiedź na to pytanie intryguje w Polsce wiele osób zatroskanych ich losem po nagonce medialnej rozpętanej przez przedstawicieli niektórych organizacji tzw. prozwierzęcych. Spektakularnym wyczynem było niezgodne z prawem zablokowanie trasy i przepychanka z fiakrami pokazana 9 listopada w kilku programach telewizyjnych”. Stawianie organizacji ochrony zwierząt w negatywnym świetle, poprzez sprytne nazywanie ich „tzw. prozwierzęcymi” i pisanie o „nagonce medialnej”, rzekomo rozpętanej przez ich przedstawicieli, jasno określa stanowisko eksperta, mającego w komisji pełnić rolę niezależnego naukowca.
Dr Kolstrung posunął się we wstępie do tego tekstu jeszcze dalej i zawyrokował, że uczestnicy manifestacji z 9 listopada 2014 roku niezgodnie z prawem zablokowali trasę do Morskiego Oka i wdali się z przepychanki z fiakrami, co jest oczywistą nieprawdą. Manifestacja w obronie koni została uznana za legalną we wszystkich instancjach administracyjnych – przez Wojewodę Małopolskiego, Ministra Administracji i Cyfryzacji oraz Sąd Administracyjny w Warszawie. Natomiast Sąd Rejonowy w Zakopanem uniewinnił wszystkie osoby, które policja z Zakopanego próbowała ukarać za domniemane tamowanie ruchu na drodze. Również Sąd Apelacyjny w Nowym Sączu nie doszukał się znamion wykroczenia i wyrok podtrzymał. Z uzasadnienia tego wyroku wynika, że nie można obarczać manifestujących odpowiedzialnością za niebezpieczne sytuacje podczas zgromadzenia, jeśli agresywne zachowania wykazywali przeciwnicy manifestacji.
Po zdobyciu bezsprzecznych dowodów na nieprawidłowości w organizacji transportu Fundacja Viva! powiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez jego organizatorów, czyli dyrektora TPN, który tworzy regulamin i starostę tatrzańskiego, do którego należy droga. Prokuratura postępowanie umorzyła, a Fundacja zażaliła się na tę decyzję do sądu. Sąd Rejonowy w Zakopanem przychylił się do zażalenia. Argumentował, że zgodnie z ustawą winnym znęcania jest również ten, kto świadomie dopuszcza do zadawania przez inne osoby bólu lub cierpienia zwierzęciu i ten wątek należy dokładnie przeanalizować. Sąd zlecił też prokuraturze wykonanie szeregu czynności, w tym przeprowadzenia dowodów z opinii biegłych lekarza weterynarii, mechanika i behawiorysty. Organizacje ochrony zwierząt przez wiele lat podkreślały, że bez takich opinii organa ścigania nie są w stanie obiektywnie ocenić, czy na trasie dochodzi do łamania prawa. Postępowanie jest w toku.
Natomiast informacje Fundacji Viva! o zanieczyszczeniu środowiska parku narodowego i jednocześnie terenów Natura2000, nie spotkały się z żadną reakcją Ministerstwa Środowiska ani samego parku. Z badań przeprowadzonych na zlecenie Fundacji w 2015 roku wynika, że praca koni doprowadziła do zniszczenia całej asfaltowej części drogi do Morskiego Oka, wyremontowanej w 2009 roku za kwotę 12 mln zł. Do atmosfery parku mogło przedostać się nawet 70 ton pyłów bitumicznych z dużą zawartością metali ciężkich. Dzieje się tak w wyniku skuwania asfaltu przez konie, pracujące w podkowach gryfowych wyposażonych w hacele. Podkreślić tu należy, że niebezpieczny pył bitumiczny wdychają także turyści, którzy w Tatrach szukają między innymi czystego powietrza.
Tymczasem Sądy Cywilne w Nowym Sączu, Krakowie i Warszawie będą rozpatrywały zasadność pozwów furmanów przeciwko działaczom Fundacji Viva i Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami oraz przeciwko samym organizacjom. Wozacy domagają się 244 000 zł odszkodowania za naruszenie ich dóbr osobistych. Na razie wezwano ich do uzupełnienia licznych braków formalnych. Pozwani działacze prozwierzęcy wnieśli o odrzucenie pozwów w całości, ponieważ w sprawach o ochronę dóbr osobistych nie można wnosić pozwów zbiorowych, a same zarzuty są bezzasadne.
Sprawa transportu konnego do Morskiego Oka budzi wiele emocji w społeczeństwie. Pod petycją o zatrzymanie transportu podpisało się już 100 000 osób. 102 organizacje ochrony zwierząt wystosowały do urzędników list otwarty w tej samej sprawie. Domagają się one całkowitego wycofania zwierząt z pracy na tej trasie. Fundacja Viva! wielokrotnie osobnymi pismami wzywała starostę i dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego do zatrzymania transportu. Złożyła też na ręce TPN i stowarzyszenia zrzeszającego furmanów deklarację o przejęciu opieki nad wszystkimi końmi, które po likwidacji transportu miałyby trafić do rzeźni. Dyrektor parku w odpowiedzi zapewnił, że on także dołoży wszelkich starań, by w wypadku likwidacji transportu konnego, zwierzęta nie trafiły na emeryturę w ręce rzeźników.
Co możesz zrobić, by pomóc Fundacji Viva! w walce o konie z Morskiego Oka? Nie jedź wozami! Spacer do Morskiego Oka zajmuje 2h 20 minut. Trasa jest szeroka i gładka, więc można się nią wybrać w góry nawet z dzieckiem w wózku. Jeśli idziesz do Morskiego Oka – rób zdjęcia koni i dokumentuj przejazd wozów/sań na filmach. Wysyłaj je mailem na adres mok@viva.org.pl. Podpisz petycję o zatrzymanie transportu konnego do Morskiego Oka: petycje.pl/9465. Opowiedz rodzinie i znajomym o sytuacji koni – dzięki temu kolejne osoby nie wsiądą na wozy.
Prasa o sytuacji koni z Morskiego Oka:
TVN Uwaga:
2012 rok
– Zamęczane konie z Morskiego Oka
2016 rok
– Co dzieje się z końmi z Morskiego Oka
– Badania koni z Morskiego Oka
– Uwaga! po Uwadze
– Adam Wajrak o sytuacji koni z Morskiego Oka
– Maja Ostaszewska o sytuacji koni z Morskiego Oka
– Karolina Korwin-Piotrowska o sytuacji koni z Morskiego Oka
– Jak długo jeszcze będą cierpieć?
– Ania, która kocha zwierzęta
2014 rok:
Trwa zbieranie podpisów pod aktualną petycją w sprawie likwidacji transportu konnego na trasie do Morskiego Oka.
Podpisać można tutaj http://petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=9465
Od początku lat 90-tych Tatrzański Park Narodowy na masową skalę oferuje turystom możliwość dojechania do Morskiego Oka wozem ciągniętym przez parę koni. Przepisy pozwalają fiakrom na zabieranie jednorazowo 14 dorosłych osób (+woźnica) oraz – ograniczonej jedynie miejscem- dowolnej ilości dzieci do lat 4 i bagaży. Jeden kurs to dla konia ciężka praca na trasie ok. 15 km (w obie strony), a dla fiakra zarobek rzędu 1000 zł.
Do niedawna opinia publiczna była utrzymywana w przeświadczeniu – przy pomocy ekspertyzy wykonanej na zlecenie TPN przez dr Macieja Jackowskiego z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie – że konie w Morskim Oku
nie pracują w przeciążeniu (a w zasadzie są nawet niedociążone).
Ekspertyza ta stanowiła jednocześnie uniwersalny oręż do torpedowania wszelkich działań zmierzających do odciążenia koni pracujących w Morskim Oku.
Eksperci zatrudnieni przez organizacje prozwierzęce zweryfikowali opracowanie
dr Jackowskiego w zakresie obliczeń sił uciągu i wskazali kardynalne błędy, jakie popełnił. Zwrócono m.in. uwagę, że ekspert TPN nie uwzględnił ciężaru koni w wyliczeniach rzeczywistych sił uciągu na podjazdach, w wyniku czego doszło do ich 10-krotnego zaniżenia (ekspertyzę dr M.Jackowskiego przeczytasz tutaj: drJackowski1 drJackowski2 drJackowski3 drJackowski4 ).
Okazuje się, że nawet jeśli na wozie jedzie zgodnie z regulaminem przewozów 15 osób dorosłych (w tym fiakier), to prowadzi to nieuchronnie do wystąpienia drastycznych przeciążeń u koni.
Z poprawionych obliczeń wynika, że konie w Morskim Oku pracują na znacznych odcinkach trasy nawet w trzykrotnym przeciążeniu ponad normę, a na całej trasie średnie przeciążenie wynosi od 1,5 do 1,7 normy uciągu, w zależności od wagi pasażerów. Należy podkreślić, że około 82 % z siedmiokilometrowej trasy Palenica Białczańska-Włosienica przebiega pod górę, a na ok. 11 procentach tej drogi nachylenie terenu wynosi nawet 6-7 stopni (dane uzyskane z map Google oraz programu www.geocontext.org).
Według skorygowanych obliczeń na wozie powinno siedzieć maksymalnie 5-8 osób (żeby nie powodować przeciążeń).
Autorami opracowań dla organizacji prozwierzęcych są dr inż. W. Pewca, były pracownik Instytutu Energetyki w Łodzi oraz mgr A. Gągol, doktorant na Wydziale Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego (ekspertyzy czytaj tutaj: ekspertyza_AGagola ekspertyza_drWPewcy oswiadczenie dr Pewcy )
Praca w stałym przeciążeniu prowadzi do wyniszczenia koni. Statystyka pokazuje, że 70% zwierząt jest wymienianych po maksymalnie dwóch sezonach.
W tym roku organizacje uzyskały dostęp do danych Polskiego Związku Hodowców Koni, z których dowiedzieliśmy się m.in., że:
– od stycznia 2012 do połowy czerwca br. do rzeźni trafiły już 44 konie, w tym zwierzęta 4 i 5-letnie, czasami po zaledwie kilku miesiącach pracy na trasie do Morskiego Oka;
– w tym okresie 3 konie padły, w tym dwa w szczycie sezonu (w sierpniu);
Oznacza to, że nie żyje już 20% koni z tzw.populacji 2012, czyli co piąty koń z monitorowanej grupy.
Przy czym średni wiek konia oddanego do rzeźni wynosił 8,8 lat, a średni czas pracy na trasie do Morskiego Oka – 10,8 miesięcy.
Powyższe dane dotyczą tzw. Populacji 2012, grupy 235 koni monitorowanych przez organizacje. Szczegółowy raport Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami o populacji 2012 można pobrać tutaj: Raport nt. przewozów konnych w Morskim Oku AD 2012)
W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest całkowita likwidacja konnego transportu w Morskim Oku. Tylko tak możemy przerwać błędne koło nieludzkiej eksploatacji zwierząt i następującej potem ich śmierci.
Prosimy wszystkich o niekorzystanie z konnych zaprzęgów jeżdżących na trasie do Morskiego Oka, rozpowszechnianie sprawy, udostępnianie informacji znajomym. Jeśli idziecie do Morskiego Oka, prosimy zwracajcie uwagę na stan pracujących tam zwierząt i reagujcie w budzących niepokój przypadkach (spisywanie numerów wozów, robienie zdjęć, zgłaszanie takich sytuacji do Fundacji Viva! i do Tatrzańskiego TOZ).
Sprawa koni z Morskiego Oka wymaga Waszej pomocy – można powiedzieć, że jak żadna inna.
Przypominamy, że tragedia koni pracujących w Morskim Oku ujrzała światło dzienne w roku 2009 – dzięki anonimowemu turyście, który sfilmował i umieścił w internecie film przedstawiający agonię konia zaprzęgowego Jordka.
Mimo fali społecznego oburzenia i zaangażowania wielu organizacji prozwierzęcych, do dziś nie udało się doprowadzić do żadnych realnych zmian. Działania, które zostały podjęte w tym czasie przez Tatrzański Park Narodowy miały – w ocenie organizacji – charakter wyłącznie wizerunkowy.
W obliczu tych wszystkich faktów organizacje zajmujące się statutowo ochroną zwierząt przygotowały dla Tatrzańskiego Parku Narodowego projekt nowego logo, w którym tatrzańska kozica została zastąpiona wizerunkiem leżącego na plecach w rzeźni konia.
Zapraszamy na stronę Ratujmy konie z Morskiego Oka – https://www.facebook.com/RatujmyKonieZMorskiegoOka?fref=ts – gdzie można przeczytać najbardziej aktualne informacje na temat sytuacji w Morskim Oku.
Co możesz zrobić..
Wolontariusze chcący pomóc poprzez rozkładanie/rozdawanie ulotek, mogą je zamówić bezpłatnie tutaj http://sklepik.viva.org.pl/-c-3_72.html. Do włączenia się do akcji zachęcamy również np. właścicieli biur turystycznych, klubów, pubów, restauracji, pensjonatów itp.
Załączniki:
Pobierz kartkę