Fiaskiem zakończyły się kolejne testy pojazdu hybrydowego, który zdaniem Starosty Tatrzańskiego ma „wspomóc“ konie ciągnące wozy na trasie do Morskiego Oka. Wóz zepsuł się powyżej Wodogrzmotów Mickiewicza, podobnie jak podczas pierwszego testu sprzed tygodnia. W sobotę wieczorem na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego przeprowadzono kolejną próbę – tym razem odbyła się ona bez wiedzy władz Tatrzańskiego Parku Narodowego i organizacji ochrony zwierząt.
15 listopada o godzinie 9:15 z Palenicy Białczańskiej wyjechał na trasę do Morskiego Oka wóz hybrydowy o niewiadomej masie, sile silnika, ilości i wytrzymałości baterii. Do wozu, który ma wspomagać pracę zwierząt, zaprzężono dwa konie. Test odbywał się już po raz drugi. Przypomnijmy – pierwszy zakończył się fiaskiem i zwierzęta musiały wóz i pasażerow wyciągnąć na górę siłą własnych mięśni.
– Fundacja Viva próbowała zapobiec ponownemu zaprzężeniu koni do wozu, którego masy, mocy ani pojemności baterii nie znamy – mówi Cezary Wyszyński, prezes Fundacji Viva – W czasie pierwszego testu silnik odmówił posłuszeństwa na stromych podjazdach powyżej Wodogrzmotów Mickiewicza. Próbowaliśmy zatem zapobiec kolejnym testom, które mogły zagrażać zdrowiu i życiu zwierząt. Powiadomiliśmy prokuraturę i policję o planowanym doświadczeniu na zwierzętach – dodaje. Łukasz Janczy, pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego w sobotę rano powiadomił Fundację, że kontaktował się telefonicznie z jednym z członków Komisji Etycznej, która wydaje zgody na doświadczenia na zwierzętach i uzyskał ustne zapewnienie, że tego testu ustawa nie dotyczy. Tymczasem ustawa o doświadczeniach na zwierzętach doświadczeniem nazywa „każdą formę wykorzystania zwierzęcia do badań naukowych, testów i celów dydaktycznych, mogącą wywołać u niego ból, cierpienie, strach lub trwałe uszkodzenie w jego organizmie“. Testy ruszyły zatem na podstawie ustnego przyzwolenia prywatnej osoby, a nie Komisji Etycznej.
Wozem hybrydowym podczas drugiego testu jechało 12 osób. Fundacja Viva monitorowała cały przejazd atestowaną kamerą termowizyjną. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Na pierwszym odcinku trasy, aż do Wodogrzmotów Mickiewicza, kamera ta wskazywała, że silnik ma temperaturę około 3 stopni Celsjusza. – Silnik “zobaczyliśmy” dopiero powyżej Wodogrzmotów – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva, ktora byla obecna podczas testu – Bardzo szybko osiągnął wysoką temperaturę, a 1-1,5 km dalej wyłączył się. Testowany pojazd nie zdołał dojechać nawet do stromych serpentyn na ostatniej, najtrudniejszej części trasy – relacjonuje. Pracownicy Tatrzanskiego Parku Narodowego, monitorujący test zadecydowali o przerwaniu testu.
– Przerwanie testu nie oznaczało jednak powrotu wozu na dół na lawecie i sprowadzenia koni bez niebezpiecznego ładunku na Palenicę Białczańską – mówi Cezary Wyszyński – Przerwanie testu polegało na zawróceniu wozu i powrotu na dół z 12 osobami. Konie biegnąc w dół kłusem z ładunkiem znacznie większym, niż w przypadku wozów jeżdżacych tam każdego dnia, stwarzały zagrożenie nie tylko dla siebie, ale także dla pasażerów czy turystów będących tego dnia na trasie – dodaje. Wozu nie hamowano silnikiem, bo ten nie działał. Wóz był sporadycznie hamowany hamulcem nożnym, co można było zaobserwować dzięki światłom stopu, umieszczonym na tyle wozu. W związku z tym konie musiały wyhamowywać nie tylko ciężar pasażerów, ale także ciężkiego, metalowego wozu, oraz nieznany uczestnikom testów ciężar baterii i silnika. – To niedopuszczalne, aby w ten sposób przeprowadzać testy na żywych organizmech – mówi adwokat Katarzyna Topczewska, pełnomocnik Fundacji Viva – Odbyło się to poza jakąkolwiek kontrolą. Przez to, że parametry wozu owiane są tajemnicą, nie wiemy jakim ładunkiem obciążono dodatkowo konie, kiedy silnik przestał działać – dodaje.
Z doniesień prasowych wynika, że ekipa techników właściciela prototypu naprawiła wóz i samodzielnie zdecydowała o ponownym wyjeździe na trasę. – Próbowałam się dowiedzieć, czy władze TPN wiedziały o ponownym teście, ale okazało się, że kolejnego testu po prostu nie było – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva – Z TPN otrzymalam następującą informację: “Po naprawie (wymiana kabla z uszkadzaną izolacją co doprowadziło do zwarcia i stopienia izolacji) wóz został zapakowany na auto i pojechał do Bukowiny. Żadnych dalszych testów na drodze do Moka nie było” – dodaje.
Tymczasem media zaczęły donosić, że test odbył się na drodze między Łysą Polaną a Zakopanem. To droga bardzo trudna i niebezpieczna – kręta i bardzo stroma. – Jeśli ktoś przeprowadził na otwartej dla ruchu samochodowego drodze test tego urządzenia to powinien za to odpowiedzieć – mówi Cezry Wyszyński –Dla mnie to skandal, że po dwóch nieudanych próbach ponownie kazano ciągnąć koniom tę „meblościankę“ z PRL-u na kołach z dużego Fiata, w dodatku na drodze, którą jeździ masa samochodów i są bardzo strome podjazdy i zjazdy. Chyba już dość eksperymentów na zwierzętach? Jeśli ta firma chce sobie testować to urządzenie, niech je podepnie do ciągnika i kilkanaście razy za pomocą dynamometru sprawdzi, czy urządzenie daje radę – postuluje.
Anna Plaszczyk z Fundacji Viva podczas sobotnich testów zaproponowała takie rozwiązanie staroście tatrzańskiemu, Andrzejowi Gąsienicy-Makowskiemu. Starosta stanowczo stwierdził, że hybrida całkowicie odciąża konie i nawet człowiek dałby ją na gorę wyciągnąć. Koordynatorka akcji ratowania koni z Morskiego Oka Fundacji Viva zaproponowała więc staroście wspólny udział w kolejnym teście. Starosta zgodził się wiosną pociągnąć wóz hybrydowy do Włosienicy wspólnie z Anną Plaszczyk z Fundacji Viva. – Starosta obiecał, że zrobi to bez względu na wynik wyborów samorządowych – mówi Anna Plaszczyk – Obiecał też samodzielnie przeliczyć przeciążenia na tej trasie. W końcu jest inżynierem mechanikiem… – dodaje. Fundacja Viva powiadomi również starostę tatrzańskiego o teście wozu hybrydowego na otwartej dla ruchu drodze powiatowej.